Archiwum 22 października 2020


Psieprowadzka - podróż cz. 2
Autor: morris2016
Tagi: długa podróż z psem   karmienie psa w podróży   pies w Grecji   daleka podróż z psem   pies na statku   pies w podróży   pies w samochodzie   Przeprowadzka z psem  
22 października 2020, 11:40

Hau!!!

 

To znowu  ja  

 

Powiem Wam coś niewiarygodnego!

Wstaję rano, duszno jak nie wiem co, ledwo przestał deszcz padać. Wychodzę na dwór, wiadomo tu drzewko, tam krzaczek, swoją drogą na pomarańcze jeszcze nigdy nie sikałem. Ale spoko, powiem wam, że szału nie ma, tzn. za pierwszym sikiem zawsze jest, ale później już normalnie, jakbym sikał na dęba, akacje czy sosnę. Ale ja tu o sikaniu, a miałem powiedzieć o niespodziance jaka mnie spotkała z samego rana.

 

Słowem wstępu, wiecie jakie są włoskie dziewczyny – psie tak samo jak człowiekowe. I ja ci tu rano obrządki wokół siebie robię, siku na pomarańcze, kupa na igły z jakiejś wielkiej sosny odwracam się i ….    dwie takie sunie, że ja cię nie mogę. Podeszły i wołały mnie zza płota, więc nie czekając długo podleciałem na spotkanie. Jedna blondyna, druga ciemna, a płot z szerokimi szczeblami więc raz, dwa i już byłem koło nich. Ale zaraz słyszę, że moje człowieki wołają:  ” Morris, Morris gdzie jesteś?” no i zawsze jak się cieszę, że ich słyszę to teraz wolałbym być głuchy. Ale nie ma co ryzykować wykładu – wracam, ale co popatrzyłem i powąchałem to moje😊

Ale to nie koniec. Człowieki się pakowali a tu podbiegła gospodyni (psia oczywiście), latała wokół mnie, ale jakoś nie do końca byłem zainteresowany. Dlaczego? Już odpowiadam – cierpliwości moi kochani. Obwąchałem i z doświadczenia wiedziałem, że mam do czynienia z młodocianą, a że nie znam włoskiego kodeksu psiego to mówię – nie ruszam.

 

 

Człowieki oczywiście zafascynowani młodocianą więc latała koło nich, a że sprawiało im to radość to też zacząłem tak robić, odganiając nieco dzieciaka. Figle jednak niebawem się skończyły. Auto zapakowane i słyszę: „Morris – jedziemy”, myślę sobie – o nie, znowu dwa dni leżenia w aucie.

 

Ale podróż była krótka – 15 minut i przystanek, pomyślałem, że sobie siknę, ale nie. Człowieki uchylili mi okna, bo było gorąco, powiedzieli, że zaraz wracają i poszli. Nie wiem co tam robili, nie było ich jakby 3 godziny, chociaż wrócili po pięciu minutach; bardzo się bałem, ale byłem dzielny – nic nie zepsułem. Przynieśli mi jakiś bilet i zaczęli na mnie mówić PET - że niby zamiast Morris na bilecie napisali PET. Nie umiem jeszcze czytać, ale z tego co słyszę to w moim imieniu nie ma ani litery P ani E ani T więc coś chyba pomylili. A oni to niby co mają tam napisane?  Poza tym do trzech umiem liczyć, bo na trzy zawsze biegnę za piłką. Ale biletów było więcej – jakąś psiapsiółkę jednak z Włoch mi wzięli? Później okazało się, że ten czwarty bilet był na jakiegoś Captura – nie wiem, nie znam może to ich kolega, albo auto tak głupio nazwali? Jak będę starszy to ich o to zapytam.

 

 

Ruszyliśmy dalej. Droga nie była długa – 1 minuta. Zatrzymaliśmy się na jakimś parkingu, gdzie nikogo nie było. I mogłem pobiegać bez smyczy - pierwszy raz od trzech dni. Nawet nie wiecie co za ulga, robić kupę bez widowni. 

Moja radość trwała z godzinę, gdy nagle znowu hasło Morris … PŁYNIEMY. O, jakaś zmiana – pomyślałem. Może będzie ciekawie – pomoczę pazurki w wodzie, bo dalej nie wchodzę. Ale jak zobaczyłem ten ponton, którym mamy płynąć to pomyślałem, że to nie będzie dobry pomysł – aż tak długich łap nie mam.

Wjechaliśmy bardzo wysoko. Człowiekom przed wjazdem sprawdzali temperaturę a mnie chyba nie widzieli – więc zacząłem szczekać i pokazywać im moje białe zęby i to chyba wystarczyło, żeby zobaczyli, że jestem zdrowy, bo już badanie temperatury sobie odpuścili.

 

Na górze przypięli moje auto pasami do podłogi. Po co – przecież do góry nie poleci – pomyślałem, ale dorośli są – wiedzą co robią. Weszliśmy do środka, bez auta, bo przecież pasami przypięte – niech wie jak to jest tyle godzin na smyczy.

Otworzyli mi drzwi obwąchałem nowy pokój i mówię – idę spać a wy patrzcie na mnie i pilnujcie mojej smyczy. Tylko zastanawiałem się, gdzie będzie spał mój Pan? 

 

 Zdrzemnąłem się ze 3 godzinki i myślę - czas obsikać jakieś drzewo. Popiszczałem, podrapałem po ręce człowieków no i się domyślili. Muszę przyznać, że szybko już łapią o co mi chodzi.

Więc wyszliśmy na dwór i …. Ja ci tu patrzę w lewo, w prawo, świeże powietrze - jest, niebo – jest, wszystko niby normalnie, ale ani drzew, ani krzaków, ani traw, ani nawet grama ziemi. Tylko beton, stal i duże jezioro. Trochę się wystraszyłem, że niby gdzie ja jestem? Pomyślałem, że skoro człowieki się nie boją i się uśmiechają to ja też nie mam się czego bać. Siknąłem na płotek, posiedziałem na ławce, zachód słońca obejrzałem – pomyślałem przy tym o tych suniach co je we Włoszech zostawiłem i poszliśmy znowu do pokoju zdrzemnąć się.

    

 

 

Ale zmęczony tak bardzo nie byłem – bo i czym? Więc powtórka – słodkie oczy, drapanie po rękach, piszczenie i nie mieli wyjścia ani serca, żeby zostać w pokoju -czas na spacer. Tym razem już było ciemno. Widziałem lampy daleko na brzegu. Słyszałem że jesteśmy już koło Grecji przy granicy  z Albanią , a po prawej widać Korfu, taka wyspa gdzie człowieki odpoczywają. Została godzina do końca podróży.

Weszliśmy na samą górę statku. Przechodziliśmy przez takie strasznie zimne pomieszczenie, gdzie nie mogłem wejść. Ale człowieki wzięli mnie na ręce, że niby będę wtedy niewidzialny. Siedzieli tam wszyscy którzy nie wykupili sobie kabiny. Człowieki początkowo też chcieli tak płynąć, ale mówili, że ja wtedy musiałbym siedzieć w klatce. Że w czym, proszę? – pytam, co ja jakaś kura jestem, że w klatce będę siedział?  Weszliśmy po kolejnych schodach. I tam zobaczyłem o czym mowa – klatki dla zwierząt człowieków, którzy nie wzięli kabiny. Przeżyłem wstrząs. Od razu wszedłem i sprawdzałem po kolei czy któryś z moich kumpli tam w pace nie siedzi – bo wziąłbym go do mojej kajuty, w końcu była dwuosobowa, a ja zająłem tylko jedno łóżko. Ale na szczęście nikogo tam nie było. Pomyślałem, że gdyby człowieki nie wzięli kajuty – to siedziałbym tam zupełnie sam. A wtedy na pewno bym krzyczał ze strachu.

I tu taki mój psi apel: Człowieki ! Nie róbcie tego swoim psijaciołom i nie zamykajcie ich w klatkach

Dobra, schodzimy na dół, nie mogę więcej na to patrzeć. Weszliśmy znowu do pokoju i nim się obejrzałem trzeba było wsiadać do samochodu. Ale on przecież jest na smyczy, kto go odepnie?

Zaraz problem się rozwiązał, przyszedł człowiek i to zrobił. Teraz znowu ja jestem na smyczy i jedziemy dalej. Zjechaliśmy ostro w dół ze statku i wyjeżdżamy z portu. Ale co to? Niebieskie światełka. Dyskoteka? Czyli będą jakieś psiapsiółki? Nie. To policja. Sprawdzają dokumenty człowiekom, bo moich znowu nie chcą, ale już byłem zmęczony i nie chciało mi się tłumaczyć, że specjalnie na tę okoliczność mam nowy paszport. Człowieki musieli sprawdzić czy nie mają korony.

A tak nawiasem mówiąc, nie wiem o co tyle krzyku. Też kiedyś miałem koronę. Wielkie mi HAU. Patrzcie, żeby nie było, że ściemniam:

 

 

Po testach ruszyliśmy dalej. Przed nami 500 km. Z drogi niewiele pamiętam, bo prawie całą  psiespałem -  przecież była noc, a w nocy jak wiemy wszystkie normalne psy śpią. Pamiętam tylko, że na mój wniosek, zatrzymaliśmy się na kupę koło bramek do płacenia za przejazd pod tunelem – ale że to już Grecja, tu wszędzie można się zatrzymać. A druga rzecz, jaką pamiętam, to bardzo dużo zakrętów i to, że człowieki chcieli coś zjeść, ale przez wirusa po godzinie 24 wszystko już było zamknięte. Na szczęście ja miałem całą torbę jedzenia. Sucha karma i psiekąski są najlepsze na drogę.

 

Nagle czuję, że mój samochód zatrzymał się na dobre. Pani wysiadła i przyszedł jakiś koleś. Rozmawiał z moim panem. Chciałem się wtrącić więc go obszczekałem. Ale widzę, że to swój chłop to mu odpuściłem. Wysiadłem i wbiegłem z Panią na górę. Nie wiedziałem, gdzie jestem. Wszystko zacząłem wąchać, ale jak zobaczyłem duże łóżko to musiałem je przetestować. Zaraz przyszedł Pan i nawet nie wiem kiedy, moje oczy się zamknęły. To był dłuuuugi dzień.

 

 

c.d.n.