Archiwum listopad 2020


Moristoteles podbija Grecję cz. 6
Autor: morris2016 | Kategorie: podróże z psem 
Tagi: pies w podróży   pies w samochodzie   Przeprowadzka z psem   pies w Grecji   daleka podróż z psem   pies na statku   Vodafone   purina   brit   dolina noteci   acana   pedigree   ateny   długa podróż z psem   karmienie psa w podróży  
27 listopada 2020, 18:09

Hau

To znowu ja

Psijaciele! Znowu długo mnie tu nie było, ale miałem sporo spraw do ogarnięcia. Z dobrych informacji mogę Wam powiedzieć, że dotarła jedna z moich długo wyczekiwanych paczek - tym razem była to paczka z Internetem, zamiast psiekąsek, których się spodziewałem. Nawet kolegom na dzielni się pochwaliłem i zaprosiłem na imprezę z tej okazji, ale będę musiał ją przełożyć.

A odnośnie tego Internetu. Nie wiem do końca jak to działa, ale człowieki wyjęli z kartonu czarną skrzynkę, połączyli jakieś kable i od tej chwili mam już stały dostęp do Internetu. Co za ulga! Teraz będę mógł być w stałym kontakcie ze wszystkimi moimi psijaciółmi z Niemiec i Polski.

Psipomniało mi się, że nie opowiadałem Wam o jeszcze jednej wycieczce. Dzisiaj to nadrobię. To było pod koniec października, ale w Atenach było jeszcze bardzo ciepło i no nie powiem, ale w futerko trochę mi grzało. Wstaliśmy rano, poszedłem z Panią na spacerek, zjadłem dobre śniadanko i popatrzyłem znacząco na Pana, że gdzieś bym się wyrwał, bo co będziemy w domu siedzieć.

Ku mojemu zdziwieniu zgodził się. Postanowione! Hurra, szybko się pakuję, żeby się nie rozmyślili!. Chwilę nam to zajęło i po około 30 minutach wyszliśmy z domu. Psipilnowałem czy Pani spakowała butelkę z wodą, moją miskę i psiekąski, bo ja to jestem często głodny. Z miasta wyjechaliśmy dosyć szybko. Po drodze patrzyłem, czy są jeszcze jakieś fajne miejsca na spacerki.

Jak widać szukałem i znalazłem kilka takich, ale nie wiem, czy zapamiętam, bo Ateny jednak są trochę większe niż moja wioska w Niemczech. Tam w sumie były tylko dwie ulice, więc teren znałem na wylot. Trochę wstyd mi o tym teraz mówić, ale jak byłem mniejszy, to zdarzyło mi się kilka razy wyjść samemu za bramę. Opowiem Wam o tym, i tak teraz jedziemy - nic ciekawego nie ma po drodze. 

Chciałem wtedy po prostu trochę pozwiedzać okolicę, pogadać z sąsiadem z naprzeciwka i z tą blondyną z bloku. Wyszedłem za bramę, szybko przebiegłem przez ulicę między jednym tirem a drugim i już byłem po drugiej stronie ulicy. Wrócę zanim Pani się zorientuje - pomyślałem. Z sąsiadem nie pogadałem, bo spał. Minąłem kolejny dom, pogoniłem szarego kota, siknąłem pod śliwką i poszedłem w stronę bloku. Blondyny na dole nie było, więc postanowiłem chwilę na nią zaczekać. Ale co będę stał pod klatką, jak ten pajac. Poczekam sobie na przystanku autobusowym, który jest przed blokiem - pomyślałem. I tak zrobiłem. I teraz wyobraźcie sobie to: stoję sobie grzecznie i się rozglądam aż tu nagle widzę z daleka mój samochód jedzie. O nie - pomyślałem, nie będzie kolorowo. Samochód z moim Panem w środku był już naprzeciwko mnie, ja stoję nieruchomo i oczy w ziemię - może mnie nie zobaczy - ale było już za późno i Pan mnie zauważył. Już po mnie! W międzyczasie okazało się, że moja Pani zorientowała się, że mnie nie ma i zaczęła mnie szukać wokół podwórka. Pan dojechał do domu i widziałem, jak pokazuje Pani, gdzie ja jestem. Powiem krótko: Pani nie pochwaliła mojej wycieczki. Najpierw się rozpłakała jak mnie zobaczyła, później pół godziny nawijała, jaki to jestem nieodpowiedzialny, co mi do głowy strzeliło i dlaczego nie mogłem jej zabrać ze sobą. Masakra, do dzisiaj mi wstyd, jak o tym myślę. 

Reszty nie będę Wam pisać, ale dostałem szlaban na wycieczki.

 

Byłem jeszcze dwa razy na drugiej stronie ulicy. Byłbym może i więcej, ale Pani kilka razy zdążyła złapać mnie za ogonek, jak przechodziłem pod bramą. 

Wracając do wycieczki (tej w Atenach) ... Jechaliśmy wzdłuż morza, widoki były psiepiękne, mówię Wam! Przed przejazdem przez tunel zrobił się mały korek, więc mój Pan otworzył mi okno, żebym mógł pooddychać świeżym powietrzem. Ludzie się do mnie uśmiechali, machali mi, więc ja też machałem im moim ogonkiem.

Okazało się, że pojechaliśmy na tę wyspę, na której już kiedyś byłem, ale tym razem poszliśmy na drugą stronę skały. Dobrze, że człowieki wzięli dla mnie krzesełko, bo na tych skałach, co tam były, to trochę twardo mi było leżeć, a poza tym nie będę ukrywać, że lubię, jak mam miękko pod dupką. Zgadnijcie co było dalej... Zanim się zorientowałem w sytuacji, mój Pan już był w wodzie i poszedł pływać. Znowu beze mnie! Powoli zaczynam się psizwyczajać do roli ratownika, bo psipominam, że moja Pani pływać nie umie, więc to ja jestem odpowiedzialny za mojego Pana. Zająłem więc miejsce widokowe i czujnie go obserwowałem, w razie co byłem gotowy do skoku.

 

Pan popływał kilkanaście minut i wyszedł, a ja postanowiłem pobuszować trochę wśród skał. Znalazłem fajnego patyka i chwilę się nim pobawiłem.

Posiedziałem, popatrzyłem na widoki, wypiłem wodę, zjadłem kosteczkę i zaczęło mi się trochę nudzić, pomarudziłem więc człowiekom, żebyśmy przeszli się wokół wyspy. Zgodzili się. Poszliśmy w lewo, a później w prawo i pod górę. Dalej pod górę i tak chyba z 15 minut. To była najdłuższa wspinaczka w moim życiu. W górę i w górę.

 

Nagle już nic więcej przed nami nie było i usłyszałem: " Brawo Morrisku zdobyłeś swój pierwszy szczyt." Szok i niedowierzanie. Powiem Wam, że warto było wchodzić tak wysoko dla tych widoków.

 

Ale co to? Teraz muszę sam zejść. Problem polegał na tym, że byłem uzależniony w tym momencie od człowieków (zresztą w każdym innym momencie też jestem od nich uzależniony). Pewnie spytacie się, dlaczego? Już odpowiadam. A to dlatego, że schodziliśmy inną drogą i nie mogłem liczyć na swoje wskazówki dotyczące powrotu, które zostawiłem na krzaczkach, kamyczkach i wszystkim co się dało, gdy wchodziliśmy na górę.

 

Muszę psiznać, że człowieki dali radę i znaleźli drogę powrotną – moja szkoła (choć terenu nie zaznaczali, muszę się nauczyć, jak to robią).

 

Zeszliśmy do auta. Wypiłem wodę, zjadłem psiekąskę, bo zdążyłem już zgłodnieć od tego zwiedzania. Wskoczyłem na swoje legowisko, psipięto mnie pasami i pojechaliśmy do domu.

 

Ten dzień wpisuję do swojego kalendarza pod hasłem – UDANY.

 

Zapewne zastanawiacie się, dlaczego ja tak dużo odpoczywam? Może się wydawać, że w moim wieku to nie wypada. Ale my, psy, potrzebujemy tak dużej ilości snu – wtedy tak jak małe człowieki, ładujemy akumulatory. A potrzebujemy je porządnie naładować, bo merdanie ogonkiem wymaga dużo energii.

Zauważyłem, że merdanie ogonkiem jest dzisiaj modne. Każdy na ten widok się uśmiecha. Pomyślałem sobie, że gdyby za każdy uśmiech, spowodowany merdaniem mojego ogonka, dostawali 1 jedną złotówkę, to byliby milionerami, a ja jako dziedzic ich fortuny, miałbym kasę i kupiłbym za to mnóstwo psiekąsek dla moich kumpli, którzy nie ogarnęli sobie człowieków i muszą kombinować, aby zdobyć jedzenie. A w Atenach jest takich dużo.

A Wy, jak się uśmiechacie? Możecie mi wysyłać zdjęcia na mojego Instagrama - zamieszczę je w mojej relacji. Jeśli jeszcze mnie nie obserwujecie to psipominam, że znajdziecie mnie, gdy wpiszecie @moristoteles

Ja się uśmiecham tak:

  

 

 

Ale to takie moje psiemyślenia po drodze do domu – trochę nie mogłem spać z tych wszystkich emocji i tak sobie leżałem i myślałem.

 

Nim się spostrzegłem, leżałem już w łóżeczku i słodko sobie zaaaaasyyyyypiaaaałeeem ….. usnąłem

 

 

 

c.d.n.

 

Moristoteles podbija Grecję cz. 5
Autor: morris2016
Tagi: pies w samochodzie   pies w podróży   Przeprowadzka z psem   pies na statku   pies w Grecji   daleka podróż z psem   karmienie psa w podróży   długa podróż z psem  
17 listopada 2020, 22:07
Hau 
 
To znowu ja
 
 
 
Postanowiłem napisać Wam moje dotychczasowe psiemyślenia z mieszkania w Grecji, bo jak już mówiłem, pamięć bywa zawodna.
 
Zacznę może od sprawy najważniejszej dla mnie, czyli stałego dostępu do Internetu, żeby mieć z Wami kontakt. Szczeknąłem o tym Panu na ucho i poszliśmy wieczorem na miasto, żeby zorientować się w temacie. Kupiłem sobie na razie Internet na kartę. Trochę tam mało Giga, psia kość i będę musiał oszczędzać się w pisaniu, a ja mam Wam Kochani tyle do wyszczekania! Dam radę.
 
Taka moja rada: gdy przyjedziecie do Aten i będziecie potrzebować Internet, to nie róbcie tych błędów, które zrobili moje człowieki. Kupili najpierw Internet na placu jakiejś Victorii, od człowieków, co sprzedawali ten Internet z plecaków. To nie jest najgorsze rozwiązanie, ale jest kilka lepszych. Jeśli już się na nich zdecydujecie, nie bójcie się dać im swoich danych, bo taki jest wymóg w Grecji. Chciałem dać im swój paszport (przecież po to go wyrabiałem, a nikt go nie chce tutaj oglądać) ale oni wzięli paszport mojego Pana. W sumie racja, i tak to on będzie płacił. Ja przecież jestem biedny jak mysz. A propos myszy. Znacie taki film „Myszon Impossible"? tongue-out W Niemczech miałem swój własny Myszon Impossible. Reguły były takie: kto w naszym domu złapał mysz, ten wygrywał. Powiem Wam, nie chwaląc się, byłem w tym naprawdę dobry. Moja Pani nie złapała ani jednej. Ja z Panem byliśmy w ścisłej czołówce (trochę mi pomagał - tak przynajmniej twierdził). Ale do brzegu. Z tego co podsłuchałem, Internet kosztuje 10 lub 12€ za około 10 GB. Te promocje cały czas się zmieniają. Na początku niby wszystko działało poprawnie. Internet jednak szybko się skończył. I to wcale nie dlatego, że siedziałem długo na Instagramie. Potrzebny był nowy pakiet. Poszedłem więc z Panem, tym razem do salonu firmowego, kupić kolejny. Oferta była korzystna, ale tak jak wspomniałem Wam na początku, muszę oszczędzać.
 
 
Druga rzecz w Atenach, która okazała się dla mnie bardzo psidatna, to bezpłatne przejazdy wszystkimi środkami komunikacji. Super sprawa, mówię Wam. Można wyskoczyć wieczorem z człowiekami do centrum miasta na kalamaka czy suvlaka i zimne piwko.
 
   
 
Trzecia sprawa, na którą zwróciłem uwagę, spacerując po mieście, to niespotykana ilość kotów. Małych i dużych, czarnych, białych, szarych a nawet rudych. Są po prostu wszędzie! Człowieki porobili im małe domki i codziennie je karmią.
 
 
Z reguły, jak idę na spacer, to chodzę na smyczy, żeby moje człowieki się nie zgubili. Jednak pewnego pięknego wieczoru (w sumie wszystkie są tu piękne, bo to przecież Grecja) moje człowieki poluzowali szelki i mogłem poczuć wiatr w ogonku. Minąłem drzewko pomarańczy, okrążyłem wielkiego kaktusa, dobiegłem do palmy, a tu nagle zza taakiej wielkiej juki wyskakuje jakiś kot. I taki tekst do mnie: „ Ej! Nowy! W tym parku rządzę ja." A ja mu na to: „ Serio? Chcesz o tym pogadać?".  Ja ci tu patrzę, a on się odwrócił, machnął mi kitą po nosie i w długą. To ja za nim. Trwało to kilka chwil, jednak tamten miał przewagę, bo terenu jeszcze za dobrze nie znam, więc udało mu się zwiać. Moje człowieki się na mnie zdenerwowali, że gdzie ja latam. Na nic zdały się moje słodkie oczka i tłumaczenia, że goniłem go, żeby pogadać. Szelki zostały z powrotem zapięte. 
Tak wielka ilość kotów to nie jedyna nowa rzecz, jaką zauważyłem w tym mieście. Wyobraźcie sobie, że nigdzie nie ma moich ulubionych psiekąsek! Byłem z Panią w kilku sklepach zoologicznych i nic! Jeden sklep z daleka wyglądał całkiem nieźle. Uradowany, pobiegłem w jego kierunku. Jakie było moje zdziwienie, gdy okazało się, że jest to sklep z jedzeniem i akcesoriami tylko dla ptaków. Zastanawiałem się, czy one też chodzą ze swoimi człowiekami na zakupy. Długo nie czekałem na odpowiedź. Widzę, że same tu wpadają.
 
 
 
 
Szok i niedowierzanie! Na zewnątrz stoją nawet klatki z ptakami. Pstryknąłem sobie selfie przy nich. Nie wiem co to za gatunek. Później odkryłem, że takich sklepów jest tu dużo więcej.
 
 
 
 
Zadzwoniłem do babci i o wszystkim jej opowiedziałem. Babcia na to : " Ojojoj, biedny Morrisek. Chyba będę musiała wysłać ci paczkę". Aż mi się łezka w oku zakręciła. Babcie są szczególne, szczególnie moje. 
 
Teraz siedzę każdego dnia na balkonie i wypatruję kuriera, który dostarczy mi paczuszkę miłości.
 
 
Jak ją dostanę, na pewno Wam się pochwalę. A teraz wybaczcie moi mili, ale jest już późno, idę spać.
 
 
 
c.d.n.
Moristoteles podbija Grecję cz. 4
Autor: morris2016
Tagi: ateny   długa podróż z psem   Przeprowadzka z psem   pies w Grecji   psie przygody   pies na plaży   Korynt   Lutraki   psie wycieczki   pies nad morzem   pincze miniaturowy   pies w mieście   Ateny z psem  
13 listopada 2020, 16:44

Hau

To znowu ja 

 

Moi mili! Cieszę się, że cały czas chcecie czytać o moich psigodach i dostaję od Was mnóstwo wyrazów sympatii. Nie ukrywam- to bardzo psijemne!

Szczeknę Wam, że dni mijają mi tak szybko, że ani się obejrzałem a tu minął kolejny tydzień. Dzisiaj chciałem Wam opisać moją kolejną super wycieczkę . W październiku w Atenach nadal jest ciepło, więc człowieki mówią do mnie: "Morrisku szykuj się, jedziemy nad morze”. Extra! W czasie, gdy Pani szykowała dla mnie jedzonko, pobiegłem w te pędy pakować moje zabawki. Plecak mam, więc biorę wszystko, bo nie wiem, czym będę miał ochotę aktualnie się bawić. Całe szczęście, że Pani podziela moją opinię na temat posiadania dużej ilości zabawek i co jakiś czas kupuje mi coś nowego. Kiedyś dostałem dużo psitulanek od moich ulubionych małych człowieków z sąsiedniej wsi: Hani, Lenki i Helenki. Przyniosły mi całą reklamówkę zabawek, radochę miałem przez kilka dni! Nigdy im tego nie zapomnę, to był psiecudowny prezent. Aha i jeszcze od człowieków mojego kuzyna Mikiego: Nadusi i Lenusi, też kiedyś dostałem psitulanki. Albo i nawet ze dwa razy. Powiem Wam tak między nami, że jak do mnie psijeżdżały na ferie to Lenka zawsze psiwoziła kilka fajnych rzeczy ale jak chciałem się nimi pobawić to mi nie pozwalała. Kompletnie tego nie rozumiem, bo ja jej swoimi zabawkami zawsze pozwalałem się bawić.

 

Jak tak sobie teraz psipomnę, to od trzeciej Lenki, co jest córką brata mojej Pani, też dostałem dużo fajnych gadżetów, gryzaków i psiekąsek. Od Doroty- siostry mojej Pani-też zawsze coś dostałem. Ale to były konkretne prezenty: a to psismaczek, a to kurczaczek, a to kotlecik albo pasztecik. Mmmm...aż mi ślinka pociekła na te wspomnienia. Jak kogoś pominąłem w tych jakże ważnych zapiskach,to bardzo psiepraszam.Pamięć mam bardzo dobrą ale czasami krótką.

Najdłużej ze wszystkich zabawek, jest ze mną duża, biała małpa, którą dostałem od jednej Babci jak byłem bardzo malutki. Na początku bardzo się jej bałem i nie chciałem się nią bawić ale później, jak już trochę urosłem, to okazało się, że nie jest taka straszna. Właściwie, to człowieki opowiadają wszystkim tę historię, ale wcale tak nie było, bo ja przecież niczego się nie boję i tylko ściemniałem. Opowiem Wam o czymś, co się wydarzyło przed przeprowadzką. Któregoś dnia, Pani spakowała dwa wielkie wory moich zabawek do wyrzucenia.Skąd wiedziałem co się z nimi stanie-zapytacie? Otóż, z moich gruntowych obserwacji wynikało, że jak Pani coś postawiła w przedpokoju, to później widziałem te rzeczy na podwórku, przy czarnym kuble na śmieci a później jechały dużym srebrnym samochodem i już nigdy więcej nie wracały. Myślała chyba, że nie zauważę tych worków ale heloooł? Przecież doskonale wiem jaki mam dobytek. Trochę zacząłem mieć o to pretensje, bo lubiłem moje wszystkie zabawki, więc zacząłem je po kolei wynosić z powrotem do mojego pokoju. Uważałem, że skoro człowieki mają tyle swoich rzeczy to czemu ja nie mogę? Co ja gorszy jestem? Pani to dostrzegła i mowi do mnie: " Morris, musimy pogadać". " O.. nie brzmi to zbyt dobrze- pomyślałem". Wzięła mnie do pokoju, spojrzała głęboko w oczy i wytłumaczyła mi, że te zabawki w workach mogą się psidać moim kolegom i koleżankom, którzy nie mają swoich człowieków ani domu i jest im bardzo smutno. Nie powiem, trochę łezka mi się w oku zakręciła od tej historii, bo uważam, że każdy, ale to absolutnie każdy pieseł, zasługuje na dom i chociażby jednego człowieka. Bez mrugnięcia ogonkiem, dałem Pani zgodę na oddanie moich zabawek i dołożyłem jeszcze kilka kocyków, nieużywaną smycz i dwie miseczki. Pozdrawiam wszystkich moich samotnych psijaciół z Dobrej k/Szczecina. Niech moje zabawki Wam służą i żebyście szybko znaleźli swoich człowieków. Tego Wam Kochani życzę. 

Wracając do naszej wycieczki... Tak się zamyśliłem o tych oddanych zabawkach, że nie usłyszałem jak mnie wołają, że już wychodzimy. Lecę! Już lecę! Radośnie szczeknąłem i za chwilę byliśmy już przy samochodzie. Z tyłu mam całkiem dobre miejsce do nawigowania, więc zająłem pozycję i podpowiadałem Panu, gdzie ma jechać ale po chwili podziękował za moje wskazówki i kazał mi iść spać. Niewdzięczny. 

 

Może jednak ma rację-pomyślałem, bo dzięki temu później będę miał więcej siły na bieganie. Jak pomyślałem, tak zrobiłem. Jechaliśmy dosyć długo, prawie 100km. W końcu dotarliśmy na miejsce. Wysiadamy, rozglądam się i nie widzę żadnej plaży tylko dużo drzew. Człowieki mówią:” Chodź Morrisku, musimy znaleźć plażę”. Jak to znaleźć? To ta plaża się zgubiła czy co? Jak ją znajdziemy? Muszę wziąć sprawy w swoje łapki i uruchomić swój super węch bo człowieki na pewno sobie sami nie poradzą. Tylko jak ta plaża pachnie? Byłem tylko dwa razy w życiu na plaży i nie mogłem sobie psipomnieć tego zapachu. No nic, jakoś to będzie. W końcu w Niemczech byłem najlepszy w znajdowaniu piłek na podwórku.

Kiedyś moja psijaciółka Neli się ze mną droczyła i mi schowała moją jedną piłkę, szukałem jej chyba ze dwa tygodnie ale udało się i znalazłem. Nie zgadniecie gdzie - w kurniku.....Pewnie myślała, że tam jej nie znajdę ale mój super nos wywęszy wszystko. Jeśli chodzi o kurnik to w ogóle była fajna miejscówka. Codziennie rano tam biegałem, bo kury znały najnowsze ploteczki ze wsi. Kto, z kim, kiedy i gdzie. Dobrze wiedzieć takie rzeczy, bo człowieki to Ci jednak czasami nie wszystko powiedzą. Dowiedziałem się na przykład, że muszę uważać, bo na moim terenie grasuje boa dusiciel. Wyobrażacie sobie? Pewnie nawet człowieki nie mają o tym pojęcia. Kury częstowały mnie swoją paszą, a ja z grzeczności ( i nie powiem, no smakowała mi po prostu) nie odmawiałem, to nie kulturalne by było przecież. Niekiedy jednak zdarzało się, że rozmowę przerywał nam odgłos kroków mojej sąsiadki Estery. Musiałem wtedy szybko zawijać się z kurnika zanim mnie zobaczy. Nie wiem czemu ale zdarzało jej się mówić: " Moris! Zostaw te kury w spokoju." Chyba była w zmowie z kogutem, ten też zawsze mnie gonił ze swojego terenu. Dlaczego jednak tak jej przeszkadzała moja obecność w jej kurniku to nie wiem. Zawsze bałem się zapytać. 

Jeszcze w temacie piłek, to kiedyś, jak odwiedził mnie kumpel Bruno, to nie dość, że zabrał moją piłkę, to jeszcze w kilka sekund porozrywał ją na drobne kawałeczki. Stary mówię-co ty wyprawiasz? Do psijaciela wpadasz i taki numer wywijasz? Tak się nie robi. Tym bardziej, że to była jedna z moich nowych piłek. A On taki tekst do mnie: Sorry brachu ale to było silniejsze ode mnie. I tu taki mój kolejny psi apel: Człowieki! Czy Wasze pieseły mają wystarczająco dużo zabawek ?? 

 

Ale się dzisiaj rozszczekałem. Wybaczcie moi mili, miało być o wycieczce, a ja tu odbiegam od tematu. Gdzie jesteśmy? Aha, szukamy plaży. Idziemy przez ten las, lewo, prawo, żadnej plaży ja Ci tu nie widzę. Musiałem wejść na górkę, żeby obczaić teren. Nagle Pan mówi: „Jest”! Całe szczęście bo nie powiem, trochę było ciepło i już bym sobie gdzieś posiedział w cieniu. Spojrzałem w dół, w to miejsce, które pokazał mi Pan. Ja Cię nie mogę! Ale widok! Wielki kamień stojący w wodzie  z dziurą po prawej stronie.

 

Droga w dół nie należała do psijemnych, bo było bardzo stromo i Pani chciała mi pomóc zejść, ale Pan to zobaczył i jak zwykle swój ulubiony tekst do mnie:” Morris bądź facet, dasz sobie radę sam”. Pewnie, że dam radę ale czyż nie psijemniej byłoby pokonać tę drogę na Pani rękach? Zeszliśmy na dół i byli tam też inni człowiekowie. Na całe szczęście, mówili w tym samym języku co moi, więc mogłem zrozumieć co do mnie mówią. Moja Pani wyciągnęła dla mnie super miseczkę na podróż i napiłem się wody. Pan poszedł zobaczyć czy woda jest ciepła. Krzyczałem do niego, żeby mnie wziął ze sobą, ale chyba nie słyszał, bo nic mi nie odpowiedział. Nie wiem o co chodziło człowiekom z tą plażą, ale z tego co wiem, to plaża raczej wygląda inaczej. Tam, gdzie siedzieliśmy były tylko skały, więc zejście do wody, żeby pomoczyć łapki (bo dalej nie wchodzę) było dla mnie raczej niemożliwe. Cyknąłem więc sobie selfie z widokiem na ukrytą plażę i drugie na zejście do plaży. Uważam że wyglądam na nich całkiem psistojnie. Chyba muszę założyć sobie album z tych wycieczek.

 

Po jakiejś godzinie zaczęło mi się nudzić, bo wyobraźcie sobie, że z tego pośpiechu przed wyjściem z domu, zapomniałem zabrać moje zabawki! Pan wyszedł w końcu z wody, jeszcze chwilę posiedzieliśmy na skałach i wróciliśmy przez las do samochodu. Ułożyłem się wygodnie do spania, jedno oko się zamknęło, drugie prawie i już zaczynałem śnić o kalamakach, ale po 5 minutach Pan mówi: ” Morris pobudka, wysiadamy”. Jak to? Gdzie teraz jesteśmy? Okazało się, że jednak idziemy na prawdziwą plażę. Sentymentalny za bardzo nie jestem, ale ten widok też mi się spodobał. Szybko rzuciłem okiem po terenie i dojrzałem kilka niczego sobie patyków, może zajmę się nimi później.

Pan jak zwykle nie czekał na mnie, tylko szybko wskoczył do wody. Krzyczę z brzegu: „ Człowieku! Nie bądź taki! Czekaj na mnie! Też chcę popływać!

 

Uff zorientował się i wrócił po mnie.

 

Dla wyjaśnienia: ja się wcale nie bałem do niego popłynąć sam. Po prostu: nie znałem terenu i wolałem się zabezpieczyć. Psipłynął po mnie, wskoczyłem mu na plecy i ruszyliśmy w rejs po dalekich wodach Morza Egejskiego. Żeglowaliśmy aż do wieczora i śpiewaliśmy wszystkie znane nam szanty. Żartuję... pływaliśmy tylko jakieś 4 minuty bo słońce zaszło za skałą i zaczęło robić się chłodno. Mi oczywiście. Bo ten to by mógł jeszcze długo w wodzie siedzieć. 

 

Wyszliśmy więc z wody, wytarłem się moim ręcznikiem, napiłem wody, zjadłem kanapkę i psiekąskę bo po pływaniu to zawsze chce się jeść i Pan mówi, żebym wsiadał na miejsce bo wracamy. Powiem Wam, że nawet nie wiem kiedy usnąłem i obudziłem się przed domem.

C.d.n.

 

Moristoteles podbija Grecję cz. 3
Autor: morris2016 | Kategorie: podróże z psem 
Tagi: długa podróż z psem   karmienie psa w podróży   pies w Grecji   daleka podróż z psem   pies na statku   pies w podróży   pies w samochodzie   Przeprowadzka z psem  
09 listopada 2020, 20:22

Hau

To znowu ja  

 

Psijaciele i Psijaciółki! Proszę wybaczcie moją dłuższą nieobecność, ale sprawy związane z nowym mieszkaniem tak mnie pochłonęły, że nie miałem wolnej chwili. Dużo się wydarzyło w ostatnim czasie, ale po kolei.

Najważniejsze było dla mnie to, żeby poznać okolicę. Wiecie – czasami jak człowieki się zgubią to trzeba ich doprowadzić do domu, więc poszedłem z misją. W tym celu zaznaczyłem wszystkie strategiczne miejsca wokół domu – murki, drzewa, krzaki, krawężniki i worki na śmieci (nie zdawałem sobie wtedy sprawy, że worki zabierają w nocy – bo tu śmieciarka jeździ o 4 nad ranem).  Dalsza okolica też jest ważna, bo przecież nie będę prowadzał człowieków tylko koło domu, więc zaproponowałem, żebyśmy pojechali gdzieś dalej – do centrum. Ku mojemu zaskoczeniu oni się zgodzili. Wskoczyłem więc szybko w szelki – jak to mam w zwyczaju- i szybko magicznym pokojem załamującym czasoprzestrzeń na dół i już byłem koło samochodu. Ale co to? Nie wsiadamy? To jak dostaniemy się do centrum? Ja jeszcze dam radę, bo mam 4 łapy, ale człowieki na tych swoich dwóch dziwnych długich łapach to mogą mieć problem.  Ale skoro chcą to sobie myślę- dobra, idziemy.

Najpierw poszliśmy koło mojego ulubionego skwerku.

Była tam jakaś nowa blondyna, jeszcze się z nią nie zapoznałem ale zostawiłem to na inny dzień, bo miałem przecież ważne zadanie do wykonania. Dotarliśmy do głównej ulicy. Pani zatrzymała się koło kiosku – pewnie kupuje jakieś psiekąski dla mnie. Ale to jednak nie były psiekąski tylko bilety. Znowu będę PETEM – pomyślałem.  Dobra, skoro ma to nam pomóc znaleźć się w centrum – jestem gotowy zdobyć się na to poświęcenie. Zaniepokoiło mnie jednak coś dziwnego – bilety były tylko dwa. Hmmm…. Kto idzie na piechotę? Bo ja jadę. Okazało się, że jedziemy trolejbusem – to taki mix autobusu z tramwajem, bardziej autobus niż tramwaj – pomigane to – po prostu autobus z kablem na dachu. Nie pytajcie skąd wiem.

Psiznam że miałem trochę stres. Dlaczego? Bo uczciwy ze mnie pies i oszukiwać nie lubię a jazda bez biletu jest karalna, a jak wszyscy już wiemy – za dużo pieniędzy to ja nie mam. Wszystko przejadam na bieżąco więc kary nie będę miał z czego zapłacić. Pomyślałem, że Pani zastosuje swój popisowy numer, czyli bierze mnie na ręce i wtedy jestem jakby niewidzialny. Nigdy się nie zastanawiałem nad tym, czy to faktycznie działa, ale skoro na statku nikt mnie nie zauważył, to chyba coś w tym jest.  Człowieki chyba zauważyli moje zdenerwowanie i wyjaśnili mi, że w Grecji mogę jeździć bez biletu. Ale numer! Będę musiał częściej z tego korzystać!

Te kilka przystanków minęło mi spokojnie, ale musiałem dać Pani do zrozumienia, że przecież jadę poznać teren więc MUSZĘ widzieć co się dzieje za oknem. Z poziomu podłogi to taki kiepski widok jednak. Wniosek Pani wyciągnęła szybko – wzięła mnie na ręce i już wszystko widziałem.

Po kilkunastu minutach wysiedliśmy w centrum. No nie powiem, nawet ładne. Cyknąłem sobie selfie przed jakimś budynkiem, chyba jakiś Uniwersytet czy coś takiego i ruszyliśmy dalej.

 

Zrobiłem się głodny. I tak między nami: to trochę się jednak zmęczyłem. Kondycja trochę mi spadła, bo dawno nie biegałem za piłką. Ale do brzegu.  Człowieki znaleźli wolny stolik z trzema krzesłami i usiedliśmy wspólnie do posiłku. Zamówiłem sobie kalamaka i zimne piwko.

Kelner trochę się zdziwił, że zjem aż tyle, ale kalamaki są tak dobre, że zjadłem całego. Frytki oddałem Pani bo chyba też już zgłodniała. Piwem podzieliłem się z Panem. Szczerze mówiąc, to miałem ochotę wypić całe, ale Pan zrobił słodką minkę – ciekawe od kogo się nauczył- to dałem mu trochę.  Muszę Wam powiedzieć, że jak na pierwszą w moim życiu wizytę w restauracji, to byłem mile zaskoczony całą obsługą. Krzesła wygodne, z głośników leciała grecka muzyka, porcja w sam raz. Na jedzenie nie czekaliśmy zbyt długo, ale wystarczająco, żebym odpoczął. Co mnie jednak zdziwiło na sam koniec to to, że gdy kelner przyniósł deser, to tylko dwie porcje.  A ja nie byłem u Pani na rękach więc nie byłem nie widzialny- dziwna sprawa. Pomyślałem jednak, że może to i dobrze, bo ostatnio nie mam za dużo ruchu i wolę nie jeść słodyczy, bo przez zimę ciężko będzie mi zgubić dodatkowe kilogramy. Tak między nami to w ogóle nie jem słodyczy, moje człowieki mówią, że psy nie mogą ich jeść. A człowieki mogą jeść?! Moi to najpierw się najedzą a później: „Chodź Morrisku pójdziemy na rowery spalić kalorie. Fajnie- tylko czemu oni całą drogę siedzą na czterech literach a ja muszę za nimi biec, skoro to oni jedli? Dobrze, że drogę powrotną pokonywałem moim czerwonym cabrioletem 

  

 

Wiadomo, że najedzony pies to szczęśliwy pies. Po obfitej kolacji, mogłem iść zwiedzać dalej. Spacerowaliśmy małymi uliczkami, mijaliśmy sklepy, ale nie miałem zbyt dużo czasu na oglądanie witryn, bo musiałem zapamiętywać drogę i co jakiś czas ją zaznaczać. Minęliśmy ulicznego grajka, który śpiewał nawet fajny kawałek, więc zatrzymałem się, żeby posłuchać ale moje człowieki poszli dalej. Pomerdałem wesoło moim ogonkiem, pokazując muzykowi swoją aprobatę i ruszyłem za nimi. Nie mówiłem Wam tego wcześniej, ale uważam, że jestem dosyć uzdolniony muzykalnie. Gdy Pani grała w domu na keyboardzie to często użyczałem swojego głosu. Poza tym, w każdą środę o 15 miałem umówiony trening strun głosowych, odbywający się w rytm syreny alarmowej w mojej wsi. Krótko, bo krótko, ale zawsze to coś. W sumie, jak patrząc na to, że mam 4 lata a trening był w każdą środę bez wyjątku, to chyba jednak mogę mówić, że coś niecoś o muzyce wiem.

 

Chociaż dzień już zbliżał się ku końcowi to na głównym placu w Atenach- czyli Monastiraki- było nawet sporo ludzi. Niektórzy mi machali, gdy ich mijałem- chyba już mnie rozpoznają z bloga. Szok! Przecież jestem tu dopiero od niedawna. Jednak widzę, że Internet ma moc. Z kilkoma z nich chciałem porozmawiać, ale mówili językiem, którego nie znam. Jedynie znajomo brzmiało zgadnijcie co? Ela…

Po przejściu kilku kilometrów moje zmęczenie sięgnęło zenitu i dałem człowiekom do zrozumienia, że czas wracać do domu. Pomyślałem- taki kawał będziemy szli z powrotem? Jedźmy trolejbusem- przecież mam za darmo. I tu niespodzianka, bo pojechaliśmy czymś innym. W życiu czegoś takiego nie widziałem! Najpierw bramki, do których przykłada się bilet i wtedy one się otwierają i można przejść dalej. Ale że ja jestem mały to mogłem przejść bez biletu. Chwilę postaliśmy i nagle…..Jest nasz kolejny środek transportu! Ja Cię nie mogę ale odlot! Jako fan wszelkich środków transportu byłem naprawdę zaskoczony. Przyjechał po mnie pociąg- kto by pomyślał! Ale to nie był taki zwykły pociąg jak myślicie tylko podziemny. U mnie na wiosce tego nie było a w Atenach mają coś takiego i nazywa się metro. Są różne kolory i do mojego domu jedzie kolor zielony.  Powiem Wam, że warunki o wiele lepsze niż w autobusie. Miałem miejsce siedzące, przy oknie.

W sumie to trochę bez sensu, bo metro jechało w tunelu i widoków nie było żadnych ale sami wiecie, że miejsca przy oknie są fajne. Znowu kilka osób uśmiechało się do mnie i pokazywali mnie sobie palcem- muszę przyznać, że nie spodziewałem się, że tak wielkiego rozgłosu. Znowu minęło parę minut i słyszę: „ Morrisku wysiadamy”.  Dotarliśmy do domu, było już naprawdę późno a ja zmęczony zapamiętywaniem wielu szczegółów szybko usnąłem.

c.d.n.