Archiwum 28 października 2020


Moristoteles podbija Grecję cz. 2
Autor: morris2016
Tagi: długa podróż z psem   karmienie psa w podróży   pies w Grecji   daleka podróż z psem   pies na statku   pies w podróży   pies w samochodzie   Przeprowadzka z psem  
28 października 2020, 20:37

Hau!!!

 

To znowu ja

 

Miałem rację, dobrze podsłuchałem, jedziemy dzisiaj na wycieczkę. Ahoj psigodo!

 

Człowieki krzątają się po domu, pakują rzeczy ale tak żebym nie widział. Bo jak widzę torby to mam napady paniki – piszczę, biegam za ich nogami, bardzo się stresuję, że mnie zostawią. Daję im do zrozumienia i pokazuję wzrokiem, gdzie leżą moje przybory wyjściowe (smycz i szelki). Dzisiaj spisali się na medal. Zorientowali się o co mi chodzi. Jadę z nimi 😊

Wsiadam do auta. Już nie jest tak ciasno jak było, gdy jechałem do Grecji. Moja mata w końcu jest rozłożona w całości. Mam na niej swój kocyk, dzięki temu wszyscy są zadowoleni. Ja się nie ślizgam a siedzenia są czyste. Choć mata niekoniecznie.

 

Ruszamy. Przysłuchuję się rozmowie i słyszę, że jedziemy do jakiegoś Agios Nikolaos. Co to jest? – się pytam. To mała wysepka oddalona o 55 km od mojego nowego domu. Połączona z lądem drogą o szerokości około 50 m. Więc domyślam się, że wjedziemy na nią samochodem.

Dobrze, że znam człokowiekowy język. Trochę się już znamy, więc powiem Wam coś w tajemnicy. Czasami myślę, że najbardziej inteligentną istotą wśród naszej trójki jestem ja. Dlaczego? Otóż ja rozumiem niektóre słowa w ich języku, ale oni nie rozumieją ani jednego w psim języku. Wnioski nasuwają się same…

Wracając do podróży, po drodze mijamy jakieś kolumny, domy, sklepy, samochody i … po prawej widzę duuuużo wody a po lewej duuuże góry. I wydaje się, że zaraz wysiadamy. Ale nic bardziej mylnego. Moje człowieki zawsze coś wymyślą i przeciągną, mnie biedaka, na drugą półkulę. Tymczasem jedziemy dalej i dalej. Nagle czuję, że zjechaliśmy z drogi – czuję a nie widzę, bo byłem załatwić kilka spraw w krainie snów. Pomyślałem sobie – czas wracać do rzeczywistości, ktoś musi ogarnąć sytuację. Gdy wzrokiem znalazłem miejsce parkingowe to włączyłem program piszczenie i merdanie ogonem. Ten program zawiera też aktualizację – szczekanie. I poszło na całego. Zjechaliśmy z drogi, wjechaliśmy na piach, przez moment woda po obu stronach i nagle ostro pod górę i jest -  parking. Moja radość była psieogromna. Wysiadamy. Mogłem pobiegać bez smyczy.

Podczas gdy zaznaczałem swój tymczasowy rewir i oznaczałem miejsce parkingowe, człowieki wzięli dla mnie ręcznik (cztery lata już z nimi mieszkam a oni dalej nie wiedzą, że ja nie pływam), psiekąski bo przecież nad wodą zawsze jest się głodnym, wodę w mojej super butelce i idziemy na wyprawę.

Biegnę przez krzaki, przez kosodrzewinę (czymkolwiek to jest, ale mądrze brzmi), nagle skały a ja biegnę dalej.

Ale …. Przepaść. Ogarnął mnie paraliżujący strach. Od razu przypomniałem sobie najpiękniejsze chwile z życia (takie migawki) a pani mówi, że mamy zejść na dół. Chce mnie wziąć na ręce, ale mój Pan się nie zgadza. Mówi: „Morris przestań się mazać. Jesteś facet – idziesz na piechotę”. No dobra – myślę. Jak mus to mus. Jakoś zszedłem. Widzę przed sobą romantyczną plażę. Od razu pomyślałem o Rysi, Neli i innych moich psijaciółkach.

Toboły rozpakowane. Możemy zacząć zabawę. I …..

Wydarzyło się coś, czego nikt nigdy by się nie spodziewał. Tragedia. Urzeczywistniły się moje najgorsze koszmary z dzieciństwa. Tego już się nie da cofnąć. Nie wiem jak mam wam o tym pisać. Nawet jak teraz o tym myślę to chce mi się płakać.

Powiem Wam, bo chcę mieć to już za sobą, choć mam kluchę w gardle: CZŁOWIEKI ……. NIE …….. WZIĘLI ……. MOJEJ PIŁKI !!!!!!

Patrzę im w oczy i czekam na wyjaśnienia. A oni co? Słodka minka, maślane oczka i taki tekst do mnie: „Nic się nie stało Morrisku, chodź – znajdziemy patyka”. Myślę sobie – dobra nie będę robił scen z powodu ich lekkomyślności. Jestem już dorosły. Pobawię się tym patykiem, żeby było im miło. Przecież nie będę siedział obrażony na takiej pięknej plaży.

Kiedy rzucili mi tego patyka – zapomniałem o ich niefrasobliwości.

 

Pobiegłem za kijem, ale że podłoże było mi obce – piach i kamienie (wolałbym świeżo skoszoną trawkę) – położyłem się na kamieniu, właściwie to na ręczniku i zacząłem zjadać tego patyka.

Nawiasem mówiąc, nie rozumiem idei wrzucania mi patyka do wody. Człowieki wrzucają a ja muszę się później nakombinować, jak go wyjąć nie wchodząc do wody. To po co go wrzucają, jak trzeba go wyciągać? Czasami myślę, że on im tam po prostu wpada sam.  Na szczęście jak mieszkałem w Niemczech to nabrałem doświadczenia w radzeniu sobie z takimi sytuacjami.

Mój pan poszedł pływać więc musiałem mieć na niego oko, bo pani pływać nie umie. Kto by go uratował, jeśli nie ja?

Pomoczyłem łapki, popilnowałem Pana i mówię – wychodź człowieku. Wyszedł. Dobry człowiek.

Wysechł, ubrał się i poszliśmy obejrzeć kawałek wyspy. Uszliśmy kilkadziesiąt metrów, poobserwowałem okolicę i powrót do auta.

 

Dzięki mojemu węchowi i temu, że zaznaczyłem miejsce parkingowe znaleźliśmy samochód. Jedziemy do domu. Chciałem pomóc w nawigacji, ale byłem już tak zmęczony, że oczy mi się same zamykały.

Dojechaliśmy do domu i padłem jak dziki pies.

 

c.d.n.